REKOLEKCJE AD 2020 - katecheza 3

REKOLEKCJE   AD   2020

PAN JEZUS SZUKA WIARY

KATECHEZA   3

 

FARYZEUSZ I GRZESZNICA

( Łk 7, 36 – 50 )

 

            Dobrze znamy Ewangelię o zwiastowaniu, którą czytamy w uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Dzisiaj przeczytaliśmy inną, która też jest bardzo pięknym zwiastowaniem. Któraż to zresztą Ewangelia czytana przez nas nie jest Dobrą Nowiną? A jakież może być piękniejsze zwiastowanie niż Dobra Nowina?

            Pochylmy się zatem nad tym niewątpliwie fascynującym fragmentem, który znowu daje nam okazję do przyjrzenia się spotkaniu Chrystusa z człowiekiem. Patrzyliśmy już na setnika i jego odniesienie się do Jezusa. Wczoraj obserwowaliśmy Jaira i tę nieznaną z imienia, jakże mądrą niewiastę, która się dotknęła Jezusa z wiarą.

            Dzisiaj także mamy okazję spojrzeć na kobietę i mężczyznę. Widzimy faryzeusza, człowieka bardzo religijnego, który zajmował się rozważaniem Pięcioksięgu Mojżeszowego, starał się, aby jego życie było jak najbliższe Boga. I patrzymy na kobietę, o której napisano, że: …prowadziła w mieście życie grzeszne… (Łk 7, 37). Nie wiemy, czy było to w Kafarnaum, czy jakieś inne miasto. W każdym bądź razie dotychczasowe życie tej kobiety było naznaczone dramatem grzechu, o którym słyszeliśmy w pierwszym czytaniu z Księgi Rodzaju..

            Ale oto w jej życiu następuje diametralna zmiana. A stało się to z tego samego powodu, o którym rozważaliśmy przez minione dwa dni. Setnik słyszał o Jezusie, obserwował Go, a kiedy pojawił się On w jego otoczeniu Jezusa w tak ważnym momencie, bo pragnął przecież uzdrowienia swojego sługi – potrafił do Jezusa dotrzeć. Tak samo postąpili wczorajsi bohaterowie: Jair i niewiasta z tłumu. I to samo czyni również ta kobieta, nazwana grzesznicą: …dowiedziawszy się, że gości w domu faryzeusza… (Łk 7, 37)- natychmiast tam pośpieszyła.

            Ona patrzyła na Jezusa z głębi swojego grzechu i przede wszystkim dostrzegła w spotkaniu z Nim niezwykłą możliwość całkowitego przeobrażenia swojej dotychczasowej egzystencji. I tak jak psalmista dramatycznie wzywał Boga: Z głębokości wołam do Ciebie, Panie (Ps 130, 1), tak ona potrafiła z głębi swojego uwikłanego w grzech całym sercem zwrócić się do Jezusa. Na takie właśnie przeobrażenie Jezus czeka w życiu każdego z nas: że dojrzejemy do tego, żeby całym swoim sercem zwrócić się do Niego, żeby Mu zawierzyć bezwarunkowo! Żeby od tego momentu już tylko w Nim pokładać całą swoją ufność – a nie w kimkolwiek innym czy w jakiejkolwiek rzeczy tego świata. Właśnie to się dokonało w tej niewieście, ona do tego dojrzała wewnętrznie – takie rewelacyjne było jej spotkanie z Chrystusem. Przy całym swoim grzechu, przy całej swojej biedzie, tak się w Niego wpatrzyła, że czuła nieodparcie, iż od tąd jej życie będzie miało sens jedynie wtedy, kiedy się Mu całkowicie odda. I co obserwujemy, jeżeli nie całkowite oddanie się człowieka Bogu ?! I co widzimy, jeżeli nie próbę zadośćuczynienia Bogu i dania Mu odtąd całej siebie tak, jak można dać?! Obserwujemy jej płacz, który jest serdecznym żalem z powodu tego wszystkiego, co było w jej życiu dotychczas, a co potrafiła w świetle Chrystusowym zobaczyć z całą ostrością jako absolutnie  niegodziwe! – nie tylko niegodne człowieka, ale także uwłaczające Bogu, na którego obraz i podobieństwo człowiek został stworzony. Ona się tak serdecznie zbliża do Jezusa i łzami swoimi obmywa Mu nogi, a włosami swymi je ociera.

            Jan Chrzciciel powiedział, że nie jest godzien rozwiązać rzemyka u sandała Jezusowego (por. J 1, 27). Patrzmy, jak jest głęboka pokora tej kobiety klęczącej u stóp Chrystusa, jaka jest jej mądrość: że to! Jest właściwe miejsce człowieka. Ona nie tylko swymi łzami obmywa Jego nogi i włosami je wyciera, ale także całuje Jego stopy. To jest najpiękniejsza postawa, jakiej Jezus od nas oczekuje w relacji z nami; wszak jest to relacja przyjaźni i miłości. I jakie to jest piękne, gdy człowiek dostrzeże, że może być taki względem Boga – że może Go obdarzać pocałunkiem. Ona to czyni bezustannie; namaszcza Mu także nogi. Fantastyczne spotkanie człowieka z głębi jego grzechu z Bogiem. Czy to nie jest zwiastowanie? Czy to nie jest Dobra Nowina, że życie każdego z nas może zostać tak przeobrażone: że możemy wreszcie całkowicie postawić na Chrystusa?

            I znowu, jakie to znamienne, że ta kobieta – przynajmniej w oczach faryzeusza – stoi na zewnątrz. On nią pogardza. Jest zniesmaczony tą całą sytuacją. A równocześnie jest przez niego wzgardzony Pan Jezus. Bo to zawsze tak jest: jeśli gardzę człowiekiem, to gardzę Bogiem – nawet jak Go zaprosiłem na posiłek! (…) Gdyby on był prorokiem, wiedziałby, co to za jedna i jaka to jest ta kobieta … (Łk 7, 39) – myśli sobie Szymon, faryzeusz. Dokonuje się w jego sercu – w sercu człowieka religijnego! – totalny osąd: osąd Boga i osąd człowieka. Jakże niegodny! Jakże nieprzyzwoity!

            Dochodzimy tutaj do drugiego bardzo ważnego zwiastowania, które jest udzielone specjalnie faryzeuszowi Szymonowi. „Szymon” to znaczy: „Bóg wysłuchał”. Szymon o nic nie prosił Jezusa, niemniej został wysłuchany w fantastyczny sposób. Okazuje się, że ten, kto jest niby daleko od Jezusa, poza strukturami wspólnoty wierzących, może tak fantastycznie rozpoznać, kim jest Jezus. A człowiek, który pozostaje wewnątrz wspólnoty wierzących, tak często ma kompletnie zaćmione oczy. Właśnie tak, jak ten faryzeusz. Dlaczego tak się dzieje? Dlatego, że jest skoncentrowany na swoim „ja”. Szymon gra tutaj rolę sprawiedliwego, pobożnego: on jeden wie! I ta jego rzekoma pobożność wyraża się w osądzie Boga i człowieka, w zlekceważeniu Boga i człowieka. To jest ślepota, która często pokrywa nam, wierzącym, oczy. Bóg w fantastyczny sposób wysłuchał Szymona i zrobił mu rachunek sumienia.

            Tej kobiecie nie trzeba było robić rachunku sumienia, bo ona go sobie zrobiła sama. Jakże fascynująca w Chrystusie jest wola dialogu, której nic nie jest w stanie zwyciężyć, nawet ta bezczelna postawa człowieka, który zaprosił Go na posiłek, siedzi wobec Niego – a myśli o Nim źle. Pan Jezus kompletnie nie zwraca na to uwagi, tylko tak łagodnie go zagaduje: Szymonie, mam ci coś do powiedzenia…(Łk 7, 40). Moi drodzy, przecież to jest zachwycające! Wszak codziennie Pan Jezus mówi do każdego z nas. Żebyśmy tylko chcieli zrozumieć! Czymże jest modlitwa, jeżeli nie usłyszeniem tego, że On mówi: „Słuchaj, mam ci coś do powiedzenia”? Czyż nie warto budzić się każdego poranka z radosną świadomością, że Jezus to do mnie mówi, i chcieć to usłyszeć? Przecież modlitwa jest właśnie usłyszeniem tego i daniem natychmiastowej odpowiedzi: „Powiedz, Nauczycielu!”. Ale odpowiedzi autentycznej, płynącej z serca, a nie z tym sarkazmem, z tą wyższością, jak to widać u faryzeusza. Wtedy Pan Jezus mówi, czyli otwiera mi oczy, zdejmuje z nich bielmo. Bo wcale nierzadko się zdarza, że człowiek religijny i pobożny ma właśnie oczy zamglone i w ogóle nie dostrzega swojego grzechu, w ogóle nie widzi tego, co powinien zobaczyć. Pan Jezus tłumaczy to Szymonowi w sposób niezmiernie prosty: Widzisz tę kobietę? Wszedłem do twego domu, a nie podałeś Mi wody do nóg; ona zaś łzami oblała Mi stopy i otarła je swymi włosami (Łk 7, 44).

            …nie podałeś mi wody do nóg – co to jest? To była najbardziej zwykła czynność w tamtym klimacie, upalnym, suchym, gdzie się proch unosił w powietrzu. I kiedy człowiek wchodził do domu, to gospodarz podawał wodę do obmycia. Co to, moi drodzy, jest w naszym rachunku sumienia, że ja nie podałem Chrystusowi wody do nóg? To znaczy, że nie zrobiłem tego, co jest najbardziej zwykłą, codzienną czynnością wobec niego – a to jest właśnie modlitwa. I jakżeż trzeba się nad tym zastanowić, że Jezus mnie o to prosi! Jezus przychodzi, mówi, że ma coś do powiedzenia – a jest nieprzyjęty, zlekceważony. To jest właśnie to, że ja Mu nie podaję wody do nóg. Ilekroć jest zaniedbana modlitwa, ilekroć ona nie jest autentyczna, nie jest spodziewaniem się od Jezusa wszystkiego, i nie jest powiedzeniem Mu wszystkiego, wylaniem przed Nim swojego serca – ilekroć tak się dzieje, ja nie podaję Jezusowi wody do nóg. A przecież Jego nogi są tak utrudzone wędrówką do mnie.

            Pan Jezus tłumaczy dalej faryzeuszowi: Nie powitałeś mnie pocałunkiem; a ona, odkąd wszedłem, nie przestała całować stóp moich (Łk 7, 45). Pocałunek dany Jezusowi. Przecież ten pocałunek składamy, ilekroć bierzemy do ręki z szacunkiem księgę Pisma Świętego bo to jest Jego słowo, to jest On sam! – i całujemy ją podczas liturgii. Ilekroć przystępujemy do sakramentów świętych: do spowiedzi, do Komunii Świętej, do namaszczenia chorych – On nas całuje i my Go całujemy. No a najpełniejszy wyraz ma to w Komunii Świętej. Czy może być bardziej czytelny znak? Kiedy przyjmujemy Chrystusa, Jego Ciało znajduje się w naszych ustach. Co za pocałunek! Czy może być piękniejszy pocałunek na tym świecie?

            I wreszcie Pan Jezus mówi: Głowy nie namaściłeś Mi oliwą; ona zaś olejkiem namaściła moje stopy (Łk 7, 46). Kiedy namaszczamy Jezusa? – W każdym dobrym czynie, który jest zgodny z Jego wolą. Ilekroć pełnimy Jego wolę, namaszczamy Go olejkiem. Tym olejkiem są nasze czyny, to jest woń, która się podnosi z naszego życia i dociera do Zbawiciela.

            Jest jeszcze to jedno wspaniałe zwiastowanie w Ewangelii, której wysłuchaliśmy: …komu mało się odpuszcza, mało miłuje (Łk 7, 47). Jeszcze jedno zwiastowanie i objawienie – a równocześnie pokazanie nam kolejnego niebezpieczeństwa. To nie chodzi o to, żebyśmy dużo grzeszyli, a potem doświadczali tego, co to znaczy, że nam Bóg odpuszcza. Chodzi o to, żebyśmy nie zacieśniali naszego serca. Jeżeli dzięki łasce Bożej żyjemy zgodnie z tym, co On mówi, i nie popełniamy grzechów ciężkich, ale mamy uchybienia, żeby nas to nigdy nie skłoniło do tego, że Jezusa mało kochamy – ale żebyśmy Go kochali tym bardziej, że daje nam łaskę dobrego życia! Powinniśmy Go za to stokroć bardziej miłować!

            Ewangelia dzisiejsza kończy się tym samym stwierdzeniem Jezusa, co wczoraj i przedwczoraj: Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju (Łk 7, 50).

       Moi drodzy, módlmy się , żeby nasza wiara nas ocalała. Żeby zawsze prowadziła nas do Jezusa, żeby się wyrażała coraz żarliwszą miłością do Niego. Niech ona rośnie zgodnie z tym, co mówi św. Paweł: …wiara rodzi się z tego, co się słyszy, tym zaś, co się słyszy, jest słowo Chrystusa (Rz 10, 17). Słyszymy słowo Boże codziennie. Przez te trzy dni mieliśmy okazję słyszeć je w zwiększonym wymiarze – właśnie po to, żeby rosła nasza wiara, a z nią miłość. Żeby Bóg był w nas uwielbiony – tak jak to się działo w życiu Maryi. Módlmy się o to żarliwie.